lis 02 2003

02.11.2003


Komentarze: 0

A i jeszcze coś dla mojego Umarłego Starszego Baraciszka(w końcu jest dzień po Zaduszkach,to zamiast świeczek i wieńców, dostanie to).

                           Cztery sceny

 

 

 

                                                            

Scena Pierwsza

 

                Była bezczelna, arogancka i miała potwornie rozdmuchane poczucie własnej wartości. Prowokowała, zachęcała i biła po mordzie, w cynicznie złudnym przekonaniu, iż to ona jest panią sytuacji. Gardziła słabością i mieszała z błotem każdego, kto okazałby choć cień tej pożałowania godnej cechy. Ale ona nie żałowała nikogo- była okrutna, zła i igrała z ogniem. Każdy zaś, kto bawi się ogniem, sparzy się, a potem spłonie cały- było to słuszne i dobre, bo tak mówiło prawo boskie, ludzkie i naturalne, a one nigdy się nie mylą.

              Mógł ją wtedy chamsko i ordynarnie zostawić, zignorować na całej linii i cieszyć oczy widokiem zapłaty, jaką otrzymywała.

Mógł odejść chyłkiem, nie patrząc jej w oczy i ,tylko po cichu, myśleć o mękach jakie jej gotowano. 

Mógł zostać i patrzeć, bo niby, po co miałby jej pomagać, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, na Boga.

Mógł odwrócić wzrok i nie obciążać pamięci niemiłym wspomnieniem, rysie na sumieniu.

Nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Pluł sobie potem w brodę, ale fakt dokonany zawsze pozostanie faktem dokonanym, a od przeszłości nie ma odwrotu.

Pomógł jej wtedy i ,czy to dobrze czy źle, zabrał ze sobą, zaopiekował się nią i nigdy nie wypomniał jej tamtego dnia.

Później wiele razy zastanawiał się nad tym, czy postąpił słusznie. Czy przypadkiem nie popełnił kolosalnego błędu, który ściągnąłby nieszczęście nie tylko na niego, ale i na nią.

Ale „później” jest zawsze za późno – zresztą sami wiecie jak to jest.

Scena Druga

 

             Nadal się uśmiechała, ale wystarczyło spojrzeć w jej źrenice, by stwierdzić, że jest gotowa do mordu. Miała ochotę rzucić się na nich, opluć ich, powybijać im wszystkie zęby, zmaltretować, zdeptać, zniszczyć...

Uśmiechnęła się cynicznie, tak jak tylko ona to potrafiła- usta rozciągnęły się w wąską strużkę, zwiastującą nadejście burzy.

-Dobrze-powiedziała radośnie nadal się uśmiechając- Zapamiętam to. Zapamiętam, przemyślę i wyciągnę wnioski. A do tego czasu powiem ci tylko jedno: spieprzaj gnojku!

          Kątem oka widziała, jak wstaje, pozornie niedbale i idzie w jej kierunku. Zawołał ją, w uroczy sposób zdrabniając jej imię. Nie lubiła, gdy inni tak się do niej zwracali, ale on miał do tego prawo. To znaczy- normalnie miał- bo w tej chwili stracił wszelkie prawa, przywileje i darowizny, niech go jasna cholera weźmie.

-Spieprzaj, powiedziałam!

Teraz była zimna i okrutna tak samo jak wtedy, gdy spotkali się po raz pierwszy. Teraz na powrót stała się egoistyczna i samolubna, a jedyne czego w tej chwili  chciała, to zemsta- pognębić go, podrzeć na kawałki, rozszarpać i wydłubać oczy, a potem zostawić rozpłaszczonego i zdruzgotanego.

-Przepraszam...

Ten wzrok i ten ton. Szczerość i realność skruchy. On naprawdę ją przepraszał, on naprawdę żałował, on już nigdy więcej tak nie zrobi, na pewno, jasne, oczywiście.

A ona mu wybaczy.

-Na kolana- rozkazała sadystycznie

Padł dramatycznie na kolana i wyciągnął do niej ręce w geście niemej prośby.

-No nie wiem, czy mi się to opłaca...-bawiła się sytuacją, ale  skrycie cieszyła ją wygrana

-Przepraszam...już nie będę...-obiecała śmiesznie przeciągając sylaby

-Przyrzekasz?- uniosła pytająco brew i skrzywiła usta, co miało oznaczać niedowierzanie

-Przyrzekam.

-Na pewno?

-Na pewno, na pewno.

-Ty razem ci się udało: wybaczam ci.

Wtedy mu wybaczyła głupia, naiwna, biedna smarkula.

 

Scena trzecia

 

        Przeciwnik był postawny, wysoki i bez wątpienia potrafił się bić lepiej od niej. Gdyby chciał, mógłby ją zmasakrować, rozłożyć na łopatki jedną ręką, ale ona nie myślała racjonalnie.

       Po raz pierwszy w swoim, niezadługim przecież, życiu poczuła, że jest gotowa poświęcić absolutnie wszystko. Była przygotowana, choć nie do końca zdawała sobie z tego sprawę, na walkę na śmierć i życie, na najbardziej ordynarną bójkę, byleby tylko...

Byleby tylko pomścić swój ból, swoje upokorzenie i to palące uczucie nienawiści, które w niej wzbudził.

*

             Początkowo ta sytuacja mocno mnie rozbawiła. Nie przejmowałam się nią zbytnio, byłam pewna władzy, jaką miałam nad tobą.

             Byłam pewna, że posiadam nad tobą władzę absolutną, a każda moja prośba to imperatyw, który należy wykonać za wszelką cenę, nie kwestionując go, o nic nie pytając, czując się zaszczyconym, iż to właśnie do ciebie zwracałam się z tą sprawą.

            Kiedy moje wyobrażenia okazały się być ułudą, snem wariata, zmazą naiwnego dziecka, poczułam się jak ktoś, komu, powoli  i  głęboko  wbijano sztylet w ciało. Moje ciało było wtedy miękkie jak masło, zaś sztylet był zimny i twardy jak cierń, jak odłamek szkła, jak gwiazda,  do której szepcze się  życzenia  w świetle księżyca.       

           Poczułam się tak skrzywdzona, poniżona i wzgardzona, że moją nienawiść mogło ukoić tylko jedno...

*

           ... czerwone, purpurowe, ciepłe plamki krwi na jej rękach. Jego krwi. Miecz wbity nagle, z półobrotu, na klindze krew- jego krew i jej krew, bo złączeni przeznaczeniem zgina razem.

-Przepraszam...-jęknęła, ale nie był to jęk bezradności, przerażenia, czy paniki. To był zimny, metaliczny szczęk- tak zimny jak ostrze noża w jej poranionym ciele.

*

            Patrzył na nią i bał się coraz bardziej. Początkowo wziął to za żart- powszechnie było wiadomo, że jest szalona, nieobliczalna, dla ubawu zrobi wszystko. Ale potem zorientował się, że coś jest nie tak- jej oczy...

            Jej oczy, normalnie o toń jaśniejsze od jego własnych, były teraz ciemne i nieprzeniknione- gdy w nie patrzył, czuł, jakby się przeglądał w idealnym zwierciadle, w lustrze ciszy i chaosu.

           Uderzyła go –był tak zdumiony, że nie zdążył zablokować ciosu. A potem były kolejne, nieudolne uderzenia, żadnego jednak nie był w stanie zatrzymać.

          Z jej oczu zniknęła błona naiwności- teraz przesłoniło je ciemne bielmo nienawiści.

*

 

 

 

Scena czwarta- ostatnia?

 

          Nienawiść zżera serca ludzkie.

          Nienawiść zabija, łamie i depcze, wyrywa kości ze stawów, odrywa poparzone płaty skóry z twarzy.

Ale to nie nienawiść sprawia, że płaczemy.

Płaczemy, gdy umieramy, bądź gdy umiera nasza dusza (to białe skrzydło łaskoczące nas w serce od czasu do czasu).

        Płakał wtedy, łkała tak strasznie, jakby  naprawdę chciała umrzeć. Chciała umrzeć, a po śmierci móc rozkoszować się wyrazem jego twarzy- już nie bezczelnym i aroganckim, a pełnym smutku, poczucia winy, może nawet rozpaczy?

Ale ktoś kiedyś powiedział jej, że po śmierci niczego się już nie widzi i niczym nie można się rozkoszować, a już najmniej rozpaczą. Wtedy pomyślała, że ma to gdzieś, ale teraz, sama przed sobą, przyznała, że to wielka szkoda.

      Płakała tak długo i tak zajadle, że wkrótce znienawidziła go za te łzy, ból i krwawą bliznę, do tego stopnia, że wyparła się go. Niczym apostołowie Chrystusa, ona wyparła się swojego Starszego Braciszka, mimo że był to jedyny brat jakiego kiedykolwiek miała. I co z tego , że nie był nim naprawdę?

      Nienawiść zżera serca ludzkie – kiedyś to był banał, wyświechtany frazes, jak „miłość aż po grób”, czy „ jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”.

      Nienawiść pożarła jej serce, ale nie do końca- wypluła je, jak pestkę, jak wyssany z życia odwłok zwierzątka, takie małe truchełko, takie biedne, suche, martwe.

     Umarło w niej dziecko, a narodził się potwór.

*

    

      Dopiero teraz, gdy o tym myślę, czuję, że za tobą tęsknię.

Czasami tak bardzo mi cię brak, czasami tak bardzo chciałabym żebyś wrócił...

Wyciągam ramiona chcąc cię objąć, ale dłonie zaciskają się w pięści, mądrzejsze od mojej tęsknoty, a już z pewnością bardziej przekonujące.

Długo starałam się ci dorównać- myślałam, że wtedy odniosę nad tobą zwycięstwo- ale potem stwierdziłam, że to bez sensu.

Bo ty już umarłeś i umarłam ja, a naszych grobów nie złączył głóg, ani inne zielsko.

Obydwoje umieramy i odradzamy się razem, w wiecznym cyklu przymierza przeznaczenia.

Bo to chyba tak być powinno, czyż nie?

Co nie, Braciszku?

[Wyobraź sobie, że puszczam do ciebie perskie oko i wystawiam język - w końcu to ja jestem ta młodsza, do diabła, mam prawo być infantylna…]

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

hudie : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz